Strona:Boecker-Stove - Chata wuja Tomasza.djvu/318

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
314
Chata wuja Tomasza

Powietrze wilgotne i nielitościwe roje moskitów powiększały jego cierpienia; a do tego jeszcze pragnienie, najnieznośniejsze z cierpień, paliło jego piersi.
— O, dobry, sprawiedliwy Boże — modlił się Tomasz w swych boleściach — zwróć wzrok Swój na sługę Twego, daj mi siły do wytrzymania cierpień, dozwól mi zwyciężyć ciężką, bolesną próbę, zesłaną na mnie z łaski Twojej!
Wtem dał się słyszeć lekki chód i światło latarki nagle oświeciło szopę.
— Kto tam? Na miłość Boską, daj mi choć kroplę wody — zawołał cierpiący.
Kassy — była to ona — postawiła latarkę na ziemi, nalała wody z butelki i podniósłszy głowę Tomasza, dała mu pić. Biedny z gorączkowem pragnieniem wypił jedną i drugą szklankę.
— Pij, ile chcesz! — zawołała — wiedziałam naprzód, jak się to zakończy. Nie pierwszy to raz chodzę po nocy z wodą, odwiedzając nieszczęśliwych podobnych tobie.
— Dziękuję pani — rzekł Tomasz, gdy się napił.
— Nie nazywaj mię panią — rzekła z goryczą — jestem nędzną niewolnicą, tak spodloną, jak i ty kiedyś będziesz. Obróciwszy się ku drzwiom, wyciągnęła siennik pokryty suknem, zmoczony zimną wodą. — Popróbuj położyć się na nim i staraj się obracać na wszystkie strony.
Bezsilny, zbolały Tomasz nie łatwo mógł wypełnić zlecenie; lecz skoro tylko się położył na sienniku, poczuł wielką ulgę.
Starania Kassy, nauczonej długiem doświadczeniem, nabytem przez doglądanie nieszczęśliwych ofiar dzikiego, okrutnego swego pana, przyniosły wkrótce wielką ulgę cierpiącemu Tomaszowi.
— A teraz — rzekła, podkładając mu pod głowę coś w rodzaju poduszki ze zwiniętej, zbutwiałej bawełny — oto wszystko, co mogłam dla ciebie uczynić.
— Tomasz podziękował. Ona, usiadłszy na ziemi, objęła swe kolana obiema rękoma i patrzała przed siebie z wyrazem pełnym boleści i cierpienia. Słomiany kapelusz zsunął się z jej czoła i długie sploty czarnych włosów otoczyły jakby ramą jej dziwnie melancholiczną twarz.
— Próżna praca, mój biedny poczciwcze! — rzekła po niejakiem milczeniu — bezkorzystne twoje usiłowania. Postąpiłeś odważnie, masz słuszność za sobą; lecz wierzaj mi, walka ta nie wyda owoców. Jesteś w szponach djabła, on jest silniejszy, będziesz musiał nakoniec ulec!
— Ulec, niestety! tak jest; człowiek jest fizycznie słaby i ciało łatwo ulec może. Tomasz zadrżał. Ta kobieta z gorzkim, ironicznym uśmiechem, z dzikim wzrokiem, z głosem drżącym, zdawała mu się być wcielonem pokuszeniem, z którem nieustannie walczył.
— Panie Boże mój! — zawołał. — I ja mam ulec?
— I co ci pomoże wzywać Boga? On nie usłyszy! — rzekła kobieta. — Niema Boga, a jeżeli jest, to On popiera stronę nam przeciwną. Przeciw nam niebo i piekło się sprzysięgło. Wszystko nas pcha do piekła i dlaczegoż nie idziemy tam?