obrońcy już niema, któż ich osłoni od despotycznych kaprysów i samowoli ich pani, na której doznane nieszczęścia musiały zapewne wywrzeć wpływ silny — a szkodliwy?
We dwa tygodnie po śmierci pana Saint-Clare, panna Ofelja siedziała w swoim pokoju głęboko zamyślona, może nad znikomością świata, nad kruchą budową planów ludzkich. Lekkie pukanie wyrwało ją z zamyślenia, otworzyła drzwi... weszła Róża, śliczna panna pokojowa, mulatka, z włosami rozpuszczonemi, z zapuchłemi od płaczu oczami.
— O panno Ofeljo! — zawołała, padając przed nią na kolana i chwytając ją za suknię. — Panno Ofeljo! zmiłuj się nade mną!... wstaw się za mną u pani, aby mi przebaczyła, posyła mnie, aby mnie osieczono — oto papier...
Był to rozkaz do rządcy domu wyliczenia piętnastu plag temu, kto przyniesie bilecik, napisany ślicznym drobnym pismem Marji.
— I cóżeś uczyniła? — spytała panna Ofelja.
— Pani wiesz, że jestem dość prędka; wiem, że to źle. Przymierzyłam suknię pani Marji, a ona mię uderzyła w twarz; na to odpowiedziałam dość zuchwale i pani powiedziała, cała drżąc od gniewu, że mnie nauczy rozumu, że odzwyczai mnie od przyjmowania tonów księżniczki, jak było dotychczas. Napisała ten list i kazała mi go odnieść... o! wolałabym, aby mię na miejscu zabiła!
Panna Ofelja stała czas jakiś w zamyśleniu, trzymając papier w ręku.
— O panno Ofeljo, ja nie tak się lękam plag, wytrzymałabym je; ale z ręki takiego człowieka, tak okropnego człowieka! umrę ze wstydu!
Panna Ofelja wiedziała dobrze, że istnieje zwyczaj posyłania nieszczęśliwych kobiet, młodych dziewczyn do domu kary, gdzie nie zważając na żadną przyzwoitość, na żaden wstyd, wyliczają im plagi mężczyźni, dość podli już tem samem, że się poświęcili temu rzemiosłu; wiedziała to dobrze, ale całą okropność tego barbarzyńskiego zwyczaju pojęła dopiero teraz, gdy ujrzała młodą, ładną dziewczynę z załamanemi rękoma, tarzającą się u jej nóg. Szlachetna krew wstydliwej kobiety, krew wolnej i dumnej córki Nowej-Anglji uderzyła jej do twarzy. Ale przyzywając na pomoc rozsądek i zwykłą sobie moc charakteru, potrafiła zapanować nad pierwszym oburzeniem i drżącym głosem rzekła do biednej Róży:
— Usiądź, moje dziecię, i zaczekaj tutaj, pójdę, pomówię z panią Saint-Clare.
— Ach, jakież to okropne, niegodne barbarzyństwo! — mówiła Ofelja sama do siebie, przechodząc przez salon.
Znalazła Marję siedzącą w wygodnem krześle; Mami, stojąca z tyłu, czesała ją; Janina siedziała na podłodze i nacierała jej nogi.
— Jakże zdrowie? — spytała panna Ofelja.
Marja ciężko westchnęła, zamknęła oczy i nie rzekła ani słowa. Po niejakim czasie się odezwała.
— W istocie, nie wiem, co mam odpowiedzieć, kuzynko; zdaje się, jak zwykle — i otarła oczy batystową chustką z szeroką czarną koronką.
Strona:Boecker-Stove - Chata wuja Tomasza.djvu/283
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
279
przez Boecker Stove