Strona:Boecker-Stove - Chata wuja Tomasza.djvu/200

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
196
Chata wuja Tomasza

bitnie, co się wewnątrz, w głębi jego duszy działo. Panna Ofelja nie widziała go nigdy jeszcze takim i z zachwyceniem nań patrzała.
— Powiem ci otwarcie, — zawołał, zatrzymując się nagle przed panną Ofelją. — Ale cóż pomoże czuć, myśleć, mówić! Są chwile, w których przychodzi mi myśl, że gdyby kraj ten ze wszystkiemi swemi nieprawościami chciał się zapaść i pogrzebał w gruzach swoich całą ową nędzę, chętniebym się zgodził zginąć z nim razem. W moich wycieczkach po kraju spotykałem tylu ludzi ciemnych, ograniczonych, nikczemnych, apatycznych, niegodnych imienia człowieka, że myślałem sobie: o mój Boże! i prawa nasze pozwalają każdemu z nich zostać nieodpowiedzialnym, absolutnym despotą nad tylu nieszczęśliwemi istotami, ile tylko mogą kupić za pieniądze nabyte niesumiennie: przez złodziejstwo, oszukaństwo, szulerkę. Gdym widział w ich mocy dzieci, niewinne dziewczęta, kobiety, o! wtedy przychodziła mi chęć przekląć kraj własny i cały naród.
— Dosyć, dosyć, Augustynie, dość już powiedziałeś. W życiu mojem nie słyszałem nic podobnego, nawet na Północy.
— Na Północy, — rzekł Saint-Clare, zmieniając nagle ton i wpadając w zwykłą sobie niedbałość. — O! na Północy macie krew zimniejszą, jesteście nieczuli na wszystko. Nie odważycie się przeklinać z taką zawziętością, zapalczywością, jak my, skoro już zaczniemy.
— Lecz chciałabym wiedzieć... — przerwała panna Ofelja.
— Tak, tak, w istocie, — ciągnął dalej Saint-Clare, — kwestja była... o szatańska kwestja! jakim sposobem doszliśmy do tego nadmiaru cierpień i niesprawiedliwości? Otóż wskutek grzechu pierworodnego. Moi niewolnicy byli niewolnikami ojca mego, a co jeszcze więcej, że i matki mojej; teraz są oni moimi; oni i ich potomstwo, co może utworzyć już ogromną liczbę. Mój ojciec, jak wiesz, przybył z Północy, odznaczał się, jak i wasz ojciec, niezłomnym hartem duszy; był energiczny, prawy, z duszą szlachetną i żelazną wolą, prawdziwy typ starego Rzymianina. Wasz ojciec zamieszkał w Nowej Anglji, aby tam na gruncie skalistym znaleźć utrzymanie, mój zaś zamieszkał w Lunisiania, został właścicielem plantacji.
— Matka moja, — mówił dalej Saint-Clare, wstając i zatrzymując się w drugim końcu pokoju przed jej portretem, z głęboką czcią; — matka moja była kobietą anielskiej dobroci. Co tak patrzysz, kuzynko, na mnie? Rozumiesz zapewne, co chcę mówić. Była ona istotą śmiertelną, lecz nigdym nie mógł w niej dopatrzyć cienia słabości ludzkich, żadnej wady; ci wszyscy, którzy ją pamiętając, niewolnicy czy wolni, słudzy czy przyjaciele, powiedzą toż samo. O tak, kuzynko, i ta matka moja była uosobieniem dobroci. O matko! matko droga! — zawołał — wyciągając ręce ku jej portretowi — tyś mi była jedyną podporą, aniołem-stróżem, kiedym stanął nad przepaścią zupełnego zwątpienia. — Pokonawszy jednakże wzruszenie, usiadł na otomance i mówił spokojnie dalej:
— Miałem brata, bliźniaka, ale wbrew ogólnemu zdaniu, w niczem nie byliśmy sobie podobni. On miał oczy czarne, pełne ognia, włosy jak heban, cerę śniadą, profil rzymski i był silnie zbudowany. Ja zaś