Strona:Björnstjerne Björnson - Tomasz Rendalen.djvu/343

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

oczy i zachwiała się na nogach. Zobaczyła tuż przed sobą, na drodze, którą przebyć musiała, Norę, Tinkę, Annę Rogne i kilka innych jeszcze dawnych przyjaciółek. Siedziały w przednim rzędzie. Czyż było to tak niebezpieczne, pomyślał konsul?
Oburzenie, złośliwa radość, oraz strach widniały na twarzach wszystkich, gdziekolwiek spojrzał, a uczucia te szerzyły się zaraźliwie po całym kościele. Bezwiednie spojrzał konsul w stronę chóru. Tam musiało być spokojnie! Byle się jeno przecisnąć. Ale siedzący na chórze wstali i jęli patrzeć z przerażeniem nie w ich stronę, ale w przeciwną. Mila wydała nawet okrzyk i pociągnęła ojca wstecz...
Tam, drogą przez zakrystję i chór szli ku ostatniej ławce pastor Wangen, za nim Tora z jakimś przedmiotem na ramieniu... za nią zaś panna Hall, a na końcu Tomasz Rendalen.
Twarz Tory i niesiony przez nią przedmiot zakrywał gęsty, czarny welon. Z pomocą panny Hall odkryła twarz, oraz dziecko i zwróciła się ku wchodzącym. W powietrzu zawisło złowrogie napięcie, a dzikie akordy organów podniosły je do granic ostatecznych.
Milę ciągnięto dalej i dotarła wreszcie blada jak ściana do chóru. Rozpętały się szepty, szmery, syki, migotały wokół ręce, głowy i bukiety, tak, że nie mogła dać sobie rady z sobą, swym fotelem, bukietem i chustką do nosa. Wreszcie pospieszono jej z pomocą i podano wody kolońskiej. Zakrzątnął się też koło niej czerwony potwór z sumiastym wąsem i mnóstwem orderów. Przyszła trochę do siebie, zakryła twarz welonem, odetchnęła głęboko i zaczęła płakać. Straszną jej uczyniono rzecz! Nagle uczuła gniew, wielki gniew!