Strona:Biszen i Menisze.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Kiedy Rustema wracającego
Ujrzano, z koni zesiadło wszystko;
Pany irańskie pieszo do niego
Szli, i zwycięzcy kłaniali nizko.
I on też równie zeskoczył z siodła,
Pytając, jak się podróż im wiodła?....
Wtenczas przemowę wszczął Guders z Giwem:

— „Hetmanie! tyś jest świata podziwem!
W Bogu miéj wiecznie swego obrońcę;
Po twojéj chęci niech krąży słońce!
Lew niech pożycza męztwa od ciebie;
Wszystko ci sprzyja na ziemi, w niebie!
Chciej nas uważać jak niewolników:
Synuś nam dostał z rąk okrutników.
Tyś nam utulił łzy, otarł znoje,
Masz nas gotowych na służby swoje!”

Poczém na konie wsiadłszy, w stołeczne
Miasto jechali, wiodąc waleczne
Szyki; przybyli przed bramy grodu.
A gdy bohater, tarcza narodu
Wszedł w bramę: wtenczas naprzeciw memu
Szach zdążał, odzian po świątecznemu.
Już zdala dzielny hetman zobaczył,
Jak wiatr z królewskim igrał sztandarem;
I wstydny, ukląkł przed Szehryarem
Że aż ku niemu trudzić się raczył.
Lecz Chozru do swéj tuląc go piersi,
Rzekł:- „Mężu! większy, niźli najpierwsi!
Ty jako słońce: każdy kąt ziemi
Błogosławieństwy napełniasz swemi!”

Rustem złożywszy hołd wraz z innemi,
Przyzwał Biszena, co na uboczy
Trzymał się trwożnie spuściwszy oczy,
Nie śmiejąc spojrzeć w szacha, ni ojca,