Strona:Benito Mussolini - Pamiętnik z czasów wojny.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.


18 kwietnia.

Wskutek wczorajszego ognia huraganowego zluzowano dziś o świcie straż na najdalej wysuniętej linji. O trzeciej pobudka. Szary poranek. Reduta „nr. 8“, którą zamieszkuję, jest najbardziej strzepana przez artylerję austrjacką. Zebraliśmy nieco pamiątek: odłamki, kilka kul szrapnelowych, łuskę 12,5-cm i dwa zapalniki szrapnelowe, nastawione na 6400 m. Śnieg przez 12 godzin. Ubielone jodły nadają całej okolicy charakter niby północnego krajobrazu, jaki widuje się na starych obrazkach przedstawiających Boże Narodzenie. Zimno, cisza, nastrój posępny.
Wojna obecna jest jak gdyby wielkim tyglem, w którym stapiają się i mieszają z sobą różne typy Włochów. Regjonalizm wziął w łeb. Do mojej drużyny należą: Medjolańczyk Reali, Mantuańczyk Balisti, Tonnini z Piacenzy, Melosi z Lukki, Ruggeri z Marchi, Mastromonaco z Molise.

∗             ∗

Pod wieczór trochę słońca. Ale potem znów zaczyna śnieg sypać…

20 kwietnia.

Noc w zasypanych śniegiem górach, rozjaśniona pełnią księżycową, tworzy czarujące, niezapomniane widowisko. — W Popolo, które otrzymuję dość regularnie, wyczytałem wiadomość o śmierci Gaetana Serrani. Biedny mój przyjacielu!… Zacny był to człek i pełen zapału. Nie mógł skończyć inaczej, jak w sposób bohaterski. Wspomnienia, żałoba. Dziś rano zwykłe nieszkodliwe strzały armatnie. Popołudniu pogoda iście zimowa. Od Volaja do Navagnist huczy wiatr. W „reducie“ zamarza rozmowa. Moi towarzysze gromadzą się dokoła piecyka.