Przejdź do zawartości

Strona:Bajka o człowieku szczęśliwym.djvu/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Cecylji Metelli, który w średnich wiekach Kaetanim służył za warownię, tak że wrzawa bojowa lub pijany krzyk żołdactwa nieraz wieczny spokój prochom mąciły, — tam, za ostatniemi osterjami przydrożnemi, gdzie poganiacze mułów na krótki odpoczynek stoją: cisza już jest i pustka zupełna.
Zielone trawniki rozłożyły się szeroko po obu stronach opuszczonej drogi, na której rzadko tylko zabłąka się chłopski wóz o dwóch kołach przez muły leniwe ciągniony, — a poza trawnikami — dwoma nieprzejrzanymi rzędami w dal biegnące groby, groby i groby, rozwalone już i bezimienne, zielskiem porosłe i okwiecone drobnymi grudniowymi fjołkami rzymskiej Kampanji.
Z lewej strony wśród spalonej słońcem postaci widać łuki dawnych wodociągów — „samarytanki z próżnymi dzbanami na głowie“, — w oddali przede mną błękitna ściana gór Albańskich, a na nich wśród winnic i lasów kasztanowych bielą się murowanymi domami „castelli romani“ Marino, Frascati, Grotta Ferrata... A przy drodze — rzadka pinja czasem się tylko nadarzy i trochę pod nią cieniu, czasem zwaliska jakiejś zamiejskiej willi cezarów, gdzie niegdyś pijane wśród róż i marmurów brzmiały