Strona:Bajka o człowieku szczęśliwym.djvu/056

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

miłość niezamącona i szczęście wielkie, nieskończone...
Lecz i ona zrozumiała, co się stało: oto ten ukochany nie chciał żyć bez niej i zabił się, sądząc, że naprawdę umarła — i teraz śmierć, śmierć przychodzi, aby ich rozdzielić! Ale nie! ona i śmierć przemoże! ich nie rozłączy już nic, nic! Oto leży porzucony sztylet Romea, którym podważał wieko sarkofagu, aby na nią spojrzeć raz ostatni, ostry, błyszczący w księżycu sztylet stalowy! — „Krwią teraz moją piję do ciebie, kochanku mój słodki, najmilszy, jedyny!...“
A teraz ta chwila ostatnia... Pada na niego, tuli się do niego miłośnie, obejmuje rękoma jego głowę, usta do ust stygnących mu ciśnie, a z pod jej białej, od wspomnienia pocałunków wzdętej jeszcze piersi, płynie z rany otwartej gorąca, czerwona krew... Romeo czuje tę żywą, ciepłą falę, co, zda się, żyły jego przenika, czuje na wargach jej usta najdroższe... Czy to zorza już wstaje? Nie, to błyszczą złote jej włosy... Jak róże najsłodsze, tak pachną usta jej młode... Śpiew ptasząt się odzywa, ale to nie skowronek, — to słowik śpiewa, bo jest noc... i będzie już zawsze... noc — nieprzespana... błogosławiona... szczęśliwa... noc...