Strona:Bajka o człowieku szczęśliwym.djvu/055

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzącą się z letargu Juljettę, widzi szczęście swoje przedwczesnym czynem zniweczone i kona w rozpaczy, której uśmierzyć nie zdołał nawet ostatni, pożegnalny pocałunek umierającej dobrowolnie z nim razem kochanki.
Tak napisał ów pan z Werony, a przecież należałoby raczej zawołać: „Szczęśliwy, po trzykroć szczęśliwy Romeo! Gdybyś był umarł od miecza, który zbyt szybko oczy na wieki przymyka, nie byłbyś dożył w ostatniej chwili agonji — rozkosznej sceny, która się właśnie zaczyna...“ Bo oto Juljetta, skrzepiona powiewem świeżego powietrza, wznosi powieki... Przed oczyma walczącego ze śmiercią Romea staje się cud: ta, za umarłą już miana, podnosi się zwolna z kamiennej pościeli i idzie ku niemu jasna, nowem życiem zarumieniona, w złotym płaszczu swych włosów, które, zda się, drżą jeszcze od jego przedwczorajszych namiętnych pocałunków, idzie jak sen, jak zjawienie, jak szczęście ostatnie, najsłodsze, wieczne... Romeo ostatnim wysiłkiem dłonie ku niej wyciąga, ale ręce opadają mu bezwładnie, więc tylko zamierającemi oczyma śmieje się do tej ukochanej i błogosławi ją, że przyszła, że zmartwychwstała, aby pokazać drogę do raju, gdzie będzie już