Strona:Bajka o człowieku szczęśliwym.djvu/047

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się w tych czterech ścianach; tutaj — na jedną krótką noc majową streściła się cała wiosna jego i wszystko piękno ziemi.
Lampa oliwna płonie na okapie kominka, — a może nawet niema lampy; księżyc się tylko wlewa szeroką falą przez okno rozwarte i srebrzy jasną postać Juljetty. Do szczupłych, białych kolan odkrytych ciśnie ona małemi dłońmi głowę klęczącego przed nią Romea i mówi, chyląc się z lekka piersią nad tą ukochaną głową:
— Dziękuję ci, że przyszedłeś. Dziękuję ci za to, że dzisiaj przyszedłeś, w chwili, kiedym ja po raz pierwszy zapragnęła kochać i być kochaną i wziąłeś mnie taką, jaka jestem: jasną, nietkniętą jeszcze niczyjemi usty. Dziękuję ci za to, żeś ty pierwszy usta moje całował i że oprócz ciebie nikt ich już nigdy całować nie będzie! I za to ci dziękuję, że nie potrzebowałam czekać na ciebie i szukać, i błądzić, i mylić się, i ronić niepowrotnie najpiękniejszych, bezcennych kwiatów pierwszych moich tęsknot dziewiczych. Dziękuję ci, że mogłam cię uczynić dzisiaj tak bezgranicznie szczęśliwym, że mogłam oddać ci wszystko, co tylko szczęście stanowi na ziemi!...
A on ręką objął jej nogi i, wznosząc twarz