Strona:Bajka o człowieku szczęśliwym.djvu/046

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chu! Więc żal im czasu, żal każdej straconej chwili przelotnej!... Jeszcze na poręczy balkonu zwieszony, Romeo chwyta dłońmi tę jasną, błogosławioną głowę i mając palce pełne przenajdroższego złota jej włosów, nachyla się i szuka wargami oczu, patrzących weń z pod wpółprzymkniętych powiek, i ust, co drżą, rozchylając się bezwiednie do pocałunków. I ona czuje na włosach, na oczach, na licu i na skroniach pocałunki częste, szybkie, dorywcze, płomienne; tchu jej brak; czy to śmierć, czy szczęście przybywa?

· · · · · · · · · · · · · · · · · ·

„Ty chcesz już odejść? dzień jeszcze daleki!
to słowik śpiewa, to nie był skowronek!...“[1]


∗                           ∗

Nie mogę się rozstać z tą parą jasną, słodką, umiłowaną; nie mogę się rozstać z tą małą izdebką na trzeciem piętrze ceglanego pałacu, którą sobie wymarzyłem — tak pełną szczęścia niewypowiedzianego...

Teraz już ogród niepotrzebny, słowiki, cyprysy ni róże, teraz już wszystko jedno, cokolwiek jest tam — za oknem, bo świat cały zamknął

  1. Przypis własny Wikiźródeł Wspomniane wcześniej wersy 1–2 sceny V, aktu III.