Przejdź do zawartości

Strona:Augustyn Thierry - Spiskowcy.djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Jeśli istota kochana, kochanek czy kochanka, zdradza kochającą — trzeba ją zabić... a potem samemu życia się pozbawić!...
Marceli milczał. Dość długa cisza, której nikt nie przerywał, słowom księżnej nadała uroczyste znaczenie przysięgi.
— Niech się tak stanie! — rzekł nareszcie Marceli... Jestto ugoda: zgadzam się na nią.
Kochankowie długo jeszcze spacerowali pod rozłożystemi konarami starych drzew...

IV.
Dzika róża.

Dzień miał się ku schyłkowi... Było to we wrześniu... Ciepło i światło pełnemi garściami spadało jeszcze na ziemię... Pomimo to jednak zastępy mgły jesiennego wieczora, unosząc się nad ziemią, roztaczały szarą, nawpół przezroczystą powłokę pod lazurami czystego nieba. Natura skupiała się w sobie, drzemać poczynała w spokoju... Park sassevilski milczał uroczyście. Najlżejszy nawet wietrzyk nie muskał gałęzi, najmniejszy szelest liści nie zakłócał ciszy, panującej na dalekiej przestrzeni. Słońce zstępowało z niebieskich stropów, przerywając ukośnemi promieniami ostrą ciemnię platanów... W słonecznych promieniach skrzydlate owady, starcy już ku schyłkowi lata, starały się wesoło spędzić ostatnie chwile pobytu na ziemi. Pod gęstwiną drzew zbierające się ciemności, podobne były do nocy, lekka mgła rozścielała się na trawnikach, a ździebełka trawy, perłami rosy okryte, błyszczały na tem tle zieleni...
Bardzo wolno postępowali oboje: on jej kibić otoczył ręką, ona głowę wsparła na ramieniu kochanka.