Strona:Augustyn Thierry - Spiskowcy.djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

socy dostojnicy i oficerowie, stawali się prawdziwym tłumem; bez względu na wiek i rangę, bez względu na sąsiada, każdy starał się, roztrącając innych łokciami, chwytać ze stołu kieliszek wina szampańskiego albo kawałek pasztetu. Nieciekawe to wcale, wszędzie jednakże zwykłe widowisko: odwieczna małpa ludzka ujawniała swą aktualność w takich chwilach!
— Kiedy pani przyjmuje? — zapytał Marcel, którego ostatnie wyrazy tej «poverine, nie posiadającej obrońcy», wzruszyły niejako.
— Zawsze w soboty... Pan zresztą i w inne dnie będziesz upragnionym gościem. Oh, gdybym mogła...
Nie dokończyła ostatniego zdania i nagle cofnęła się:
— Ah, mój Boże:... Nie tam, nie tam... Unikajmy tego człowieka... O, tego!... On taki zły!
Z pewną obawą wskazała ręką na figurę, która rozmawiała z zajęciem z jakimś jegomościem. Był to starzec w bardzo eleganckim mundurze dworskim: surdut z francuzka, żabot koronkowy, szpada przy boku.
— Któż jest tak przestraszająco złym? — odpowiedział Marcel... Ten jegomość, ten gładki tatuś, tak pięknie łysy? Cóż za pyszna czaszka! Na konkursie łysin, nasz przyjaciel La Chesnaye musiałby uznać się za zwyciężonego.
Marcel spojrzał na wskazaną osobistość przez monokl i tonem impertynenckim dodał:
— Ależ to jakiś stary zakrystjan, ten pani strach na wróble! Co najmniej zakrystjan! Jakiś monsignore bez fioletowych pończoch! Ten jegomość panią przestrasza? Dlaczegóż?
— On bardzo zły! — potwierdziła znów księżna tonem przestraszonej dziewczynki: możnaby przysiądz, że bała się go okropnie.
Marcel, stosując się do jej woli, zdaleka obszedł złego jegomościa, ale jegomość ów szedł już za nimi.