Strona:Augustyn Thierry - Spiskowcy.djvu/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Starzec pod wrażeniem tej myśli uległ wezwaniu dzwonów i udał się na plac Parvis — ten przepyszny zakątek starego Paryża, w owe czasy nadzwyczaj malowniczy, na którym dziś nawet panuje jakaś atmosfera starych wieków: prześliczna katedra, arcydzieło sztuki, w swych cieniach ukrywa wspaniały ołtarz... Obraz prawdziwej opieki Panny Najświętszej, opiekunki cierpiących, która swym płaszczem wszystkich uciekających się do Niej okrywa... Hrabia Besnard wszedł przez drzwi Zodjaku i wolnym krokiem podążył ku bazylice.
Około południa kościół był prawie pusty. Pod wyniosłem sklepieniem nawa kościelna rozciągała swe poważne cienie aż do wielkiego, ołtarza. Boczne wgłębienia oddychały spokojem. Żaden hałas uliczny nie wdzierał się do tego poważnego domu modlitwy. Organy milczały, księża już kościół opuścili, nabożeństwo już się skończyło. Najmniejszy szmer nawet nie zakłócał spokoju katedry. W tej chwili był to rzeczywiście kościół, prawdziwy Domus Dei, tajemnicze siedlisko Odwiecznego, Pełnego tajemnic, Którego tylko sercem można odgadnąć. Zdawać się powinno, że Stwórca wszechrzeczy, że Odwieczny, Nieskończony, Ten, który jest Wiecznością i Wiecznotrwałością, w tych półcieniach chętniej przemieszkiwał, aniżeli wówczas, gdy świece gorzały i śpiewy ludzkie wznosiły się ku górze. Hrabia Besnard skierował się ku prawej stronie nawy, ale tutaj drzwi żelazne, prowadzące do bocznych kaplic, były zamknięte. Jedne z nich jednak zapomniano widać zamknąć: hrabia Besnard otworzył je i wszedł do kaplicy, w której, spodziewał się, że nikt nie przeszkodzi mu modlić się...
Z początku nie zauważył przedmiotu o dziwnych kształtach, który stał oparty o ścianę. Pewien czas musiał rozpatrywać się dokoła w panującym mroku, ażeby módz rozróżnić otaczające go przedmioty. To, co najpierwsze powinno było uderzyć jego uwagę, było