Strona:Artur Gruszecki - Nowy obywatel.djvu/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Żyd, wysunąwszy szpakowatą brodę naprzód, pilnie śledził wyraz twarzy mówiących, pragnąc odgadnąć rozmowę, uśmiechnął się ironicznie i rzekł zwolna:
— Żeby jasna dziedziczka wierzyła Abramowi, jak dawniej, oni siedzieliby cicho, bo i po co ten harmider... i wstyd... oni chcą zjechać z komornikiem...
— Co ty mówisz?
— Oni się boją... oni nie mają czego się bać... ale się boją.
— Mamo! — odezwała się córka.
— Mój Abramku, byle teraz nie zajechali... nie chcę tego... przecież ja im zapłacę wszystko co do grosza.
— Czy ja nie znam szlachetnego serca jasnej dziedziczki?... ale co