Strona:Artur Gruszecki - Nowy obywatel.djvu/236

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wybuchnął gniewnie — obiecał mi czekać do zimowej pory.
Chodził zły po pokoju, trąc brodę zapamiętale.
— Tadziu, my już zrujnowani...
— Ot głupstwa gadasz... mam jeszcze dwadzieścia tysięcy...
— I one nie pomogą, jeśli ty się nie zmienisz... Zginiemy bez ratunku, i co będzie? — płakała cicho.
— Ot głupie gadanie, jakże mam się zmienić? Jakiegoś mnie poznała, takiego mnie masz.
— Ty byłeś inny... teraz pijesz, hulasz, tracisz w tej Warszawie Bóg wie z kim... — zaszlochała.
— Ot tobie masz, już płacz! że ci też raz te łzy nie wyschną.
Płakała, łkając cicho.