czął opowiadać z dumą o ostatnich wyprawach swego wodza.
Indjanin skończył wreszcie swą pracę, odciął łapy, ulubiony przysmak indyjski, i krwawe, odarte cielsko zostawił na ucztę dla wilków. Skórę zwinął, przewiesił przez ramię i, skinąwszy na myśliwca, ruszył przodem do osady Komanczów.
Na środkowym placu osady, przy wielkiem ognisku, skończyła się właśnie narada wojowników.
Wódz plemienia Chytry Wąż i wszyscy starsi jednogłośnie uchwalili, że więźniowie zostaną wbici na pal.
Po skończonej naradzie uderzono w wielki bęben i zwołano wojowników, a równocześnie kazano wyprowadzić związanych więźniów.
Poprzednio już zostały wkopane w ziemię dwa grube pale, do których przywiązano jeńców i wkrótce miała się zacząć uroczystość.
Około przywiązanych rozpoczął się najpierw taniec wojenny. Siuksowie z tomahawkami w rękach kręcili się wkółko przy odgłosie bębna, uderzając ostrzami tomahawków przy spotkaniu się.
Czerwony Blask drżał na myśl, iż może jego syn zlęknie się mąk i strach wypłynie na jego oblicze. Byłaby to straszna hańba dla Komanczów, a triumf dla Siuksów.
Korzystając też z chwili, rzekł do syna: