Strona:Arthur Howden Smith - Złoto z Porto Bello.djvu/215

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Spojrzała na mnie, zanadto zdumiona, by mogła zdobyć się na natychmiastową odpowiedź; zanim przyszła do siebie, przystąpili do nas dziadek w raz z Piotrem. Piotr dźwigał jeszcze spokojnie pułkownika O‘Donnella, niby worek z mąką. Murray z zadowoleniem rozejrzał się po swym okręcie.
— Wyszliśmy bardzo honorowo z tej przygody! — zauważył.
Z rufy ozwało się wołanie Marcina.
— Za pozwoleniem, mości kapitanie, wszystko w porządku, z wyjątkiem paru zerwanych lin, które marynarze właśnie wiążą, i z wyjątkiem dziury w wielkim żaglu tylnego masztu.
— To dobrze — odparł mój dziadek. — A jakie straty w ludziach?
— Rzuciliśmy dwunastu w morze, a dwóch pójdzie jeszcze za nimi, ponadto dwudziestu... draniów, którzy będą jeszcze odpasać swoje ścierwa.
— Bardzo dobrze, Marcinie. Ja będę w kajucie. Zameldujesz mi, gdy już wszystkie skarby zdobyczne znajdą się na naszym okręcie.
Poczem zwrócił się do nas.
— Komedja się kończy, już będzie można spuścić zasłonę. Panno O‘Donnell, czy aśćka pozwolisz służyć ci mem ramieniem? Szklanka wina i kęs strawy będą ci lepiej smakowały, niż ucho Roberta, które chciałaś obgryźć mu z głodu. Fe, fe, moja panienko!
Ona wlepiła weń ze zgrozą swe oczy, w każdym razie jednak pozwoliła mu, by ujął ją pod ramię. Przybita ogromem naprężających wrażeń, nie mogła z siebie wydać ni tchnienia. Widząc katuszę głuchej trwogi, odzwierciadlonej o jej pięknych oczach, poniechałem gniewu. Biedne dziewczątko było podobne do motyla, nabitego na szpilkę.
Podobnego wrażenia doznawać musiał mój krewniak, bo zaczął z iście ojcowską tkliwością gładzić bezwładną rączkę, spoczywającą na jego ramieniu.
— Chodźno, chodź waćpanna, czy nie powiedziałem, że komedja się skończyła? — strofował ją łagodnie. — Ja, coprawda, grałem starego rozpustnika, ale obecnie rzu-

203