Strona:Arthur Howden Smith - Złoto z Porto Bello.djvu/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dować okrętu w ciągu tego czasu, przez jaki pozostawię cię w spokoju. Nakoniec zaś, mój kochany wnuczku, muszę ci przypomnieć, że obiecałeś mi dopomóc w pewnej sprawie.
— Nie potrzebuję zważać na to zobowiązanie, w razie gdy mi się trafi sposobność ucieczki, — starałem się świecić bakę.
— Może nie potrzebujesz — odrzekł dziadek, — jednakże będziesz do tego zmuszony.
To rzekłszy, oddalił się, polecając Saundersowi, by kazał spuścić czółno na wodę. Nie odzywał się już do nas ani słówkiem, aż do chwili, gdyśmy zaopatrzyli się u Benjamina Gunna w broń i węzełek z żywnością i powróciliśmy na pokład. Wtedy przestał doglądać opatrywania głównej rei i dogonił nas w korytarzu.
— Pragnę nadewszystko, Robercie, — rzekł do mnie, — postępować z tobą łagodnie. Dlatego proszę cię, byś mi wierzył, że myślę jedynie o waszem bezpieczeństwie, gdy wymagam od was przyrzeczenia, iż wrócicie na pokład najpóźniej w godzinę po zachodzie słońca.
— Czemuż to? Cóż to szkodzi... że...
W tej chwili tuż za nami przybił Koń morski. Żagle miał bezładnie powykręcane to wdół to wgórę, a z rufy, pokładu środkowego i forkasztelu rozbrzmiewały rozkazy i odpowiedzi, płynące z ust kilkunastu znajdujących się tam łudzi. Flint w czerwonym kapeluszu uwijał się na rufie, wtrącając swój głos tubalny do tego zgiełku, ilekroć zamieszanie przechodziło już w rozprzężenie. Pew zgarbił się nad helmątem[1], a zielony daszek przysłaniał mu oczy, prochem wypalone; Jan Silver stał koło niego, wspierając się na rzeźbionej kuli mahoniowej, a jego spokojny, miły głos był jedynym dźwiękiem, jaki można było rozpoznać w rozgardjaszu, panującym na pokładzie tego niesfornego statku.
— Hej, do licha, ale ci to była... ...podróż, Murrayu! — wrzasnął Flint.

— Jesteśmy już na miejscu — odrzekł dziadek grzecznie.

  1. Rękojeść steru, inaczej hamulec.
140