Strona:Archanioł jutra (Arnsztajnowa).djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ballada Listopadowa

Listopad. Wicher po ulicach świszcze
I z szumem garście zwiędłych liści miota.
W kominku trzaska dogasając zgliszcze,
A lampa blady kładzie okrąg złota
Na skroni matki i na syna twarzy.
Matka pacierze szepce, chłopię... marzy.

„Synu mój. Co ci! Westchnąłeś głęboko,
To się rumienisz, to bledniesz znów cały,
Iskry ściemniałe przebiegają oko.”
— „O matko! śniłem sen szkarłatny chwały.
Listopadowe widzę dzieje krwawe,
Krok Podchorążych słyszę, boju wrzawę.”

„Synu, to wicher liście z drzewa żenie
Smętne jesieni zawodzący pieśnie.
Zmów pacierz, synu... wieczne odpocznienie,
Racz im dać, Panie!... co zmarło, nie wskrześnie.”
— „O matko słuchaj: grzmią o bruk podkowy,
I Warszawianki płynie dźwięk echowy.”

„To deszcz o szyby kołacze na dworze;
Synu mój, synu! odpędź błędne mary...
Na Boga! czemu sięgnąłeś nad łoże,
Kędy praojców wisi oręż stary?”
— „O matko! matko! Ktoś na koniu goni!
Słychać szczęk stali, wołają „do broni!”

„Synu mój, synu! Oręż zardzewiały
Niech śpi na ścianie. Daremne marzenie
O bojach, laurach bohaterskiej chwały.