Strona:Antychryst.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Tymczasem w ciemnych alejach i altankach, we wszystkich zakątkach ogrodu letniego, słychać było szepty, szelesty, pocałunki i westchnienia miłosne. Dźwięki menueta dochodziły zdala niby flety pastusze z państwa Wenery i brzmiały pieśni Anakreonta:

Porzuć Kupido swe strzały,
Wszyscyśmy już urażeni
Mile, słodko urażeni
Miłosną twą strzałką złotą.

W galeryi za stołem carskim toczyła się dalej rozmowa.
Piotr rozprawiał z mnichami o wielobóstwie heleńskiem, zdumiewając się nad tem, jak mogli Grecy starożytni czcić swoje bałwany, skoro mieli jasne pojęcie o prawach natury i zasadach matematyki.
Michał Piotrowicz Awramow nie wytrzymał, wsiadł na swego ulubionego konika i począł wywodzić, iż bogi naprawdę istnieją a nie czem innem są jak istnymi dyabłami.
— Mówisz o nich tak — zauważył Piotr — jakbyś sam je widział.
— Nie ja a inni, prawdziwie mówię Waszej Wysokości, na własne oczy widzieli — zawołał Awramow.
Wyciągnął z kieszeni gruby skórzany pugilares, dobył zeń pożółkły wycinek z dziennika ho-