Strona:Antychryst.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Strzałami miłości,
Złotemi twemi strzałami.
Wszyscy miłości poddani.

Z ceremonialnym ukłonem przed swym kawalerem, jak tego wymagał obyczaj menueta, odpowiadała piękna księżna słodkim uśmiechem pasterki Chloe siedmdziesięcio letniemu Dafnisowi.
W ciemnych alejach i altankach we wszystkich zakątkach ogrodu letniego można było słyszeć szepty miłosne, odgłosy westchnień i pocałunków. Bogini Wenus królowała już w Scytyi Hiperborejskiej. Tymczasem adjutanci i paziowie carscy, siedząc opodal w dębowym gaju, obok Pałacu letniego, jako prawdziwe Scyty barbarzyńskie rozprawiali o sprawkach miłosnych freilin i mamzeli nadwornych, albo po prostu »dziewek« carowej.
W obecności kobiet skromni oni byli i nieśmiali, ale pomiędzy sobą z bezwstydem rozprawiali »o babach i dziewczynach«.
— Hamentowa dziewka z panem noc przespała — mówił jeden z nich obojętnym głosem.
Mowa była o Maryi Wilimownej Hamilton, freilinie carowej.
— Pan galant jest; bez metresek żyć nie może — zauważył drugi.
— Ej nie pierwszyzna jej to — rzekł kamerpaź, chłopiec lat 15, z wielką powagą wciągając dym fajki, sprawiającej mu mdłości — Jeszcze przedtem brzucha nabyła z Wasiuchą Maszką.