Strona:Antychryst.djvu/385

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zmiłowania Bożego. Do Petersburga radbym choć pieszo zajść, byle morzem nie jechać. Żebrać będę po drodze a morzem nie pojadę, choć taka wola Jego Wysokości!
— Ej pilnuj się bracie — zauważył carewicz — abyś nie popadł z deszczu pod rynnę! w Petersburgu skórę ci wyłoją za to, żeś zbiegł od nauki.
— Marna twa dola Ezopku! co to będzie z tobą sierotą biednym? Gdzie się podziejesz? — rzekła Eufrozyna.
— A gdzież mi się podziać? Albo powieszę się albo ucieknę na górę Athos między mnichy.
Aleksy popatrzył na niego ze współczuciem, porównywując mimowoli dolę zbiegłego nawigatora z dolą zbiegłego carewicza.
— Nie bój się, da Bóg, obaj szczęśliwie powrócimy do ojczyzny — pocieszał chłopca z dobrotliwym uśmiechem.
Tymczasem łódka ich wypłynęła ze złota księżycowego, zwracając się ku ciemnemu brzegowi. Tu u stóp góry wznosiła się opustoszała willa, zbudowana za czasów Odrodzenia na ruinach starożytnej świątyni Wenery.
Po obu stronach na poły rozwalonych schodów, niby żałobniki w pochodzie pogrzebowym sterczały szeregiem olbrzymie cyprysy. Ostre ich wierzchołki, zginane wciąż przez wiatr od morza, pozostały na zawsze pochylone jakby z pospuszczanemi smutnemi głowami. Posągi bogów