Strona:Antychryst.djvu/384

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wśród służby dworskiej gryzła ziarnka słonecznika czasu świątecznego; tylko wystrojona była wedle francuskiej mody, w robronach, z muszkami na twarzy, co dawało jej minę bardziej jeszcze kuszącą, nieprzystojną i niewinnie bezwstydną. Nie darmo wytrzeszczali na nią oczy wszyscy drabanci cesarscy, a i sam wykwintny, młodziutki hrabia Esterhazy, towarzyszący cesarzewiczowi we wszystkich jego wycieczkach z twierdzy Sant Elmo. Aleksemu wstrętne były wszystkie te męskie, lubieżne spojrzenia, które zawsze lgnęły do niej, jak muchy do miodu.
— Jakże Ezopku, sprzykrzyło ci się życie tutejsze, chciałbyś do domu? — przemówiła leniwym, śpiewnym głosem, zwracając się do siedzącego obok w niej łódce maleńkiego człowieczka. Był to Aloszka Jurow, uczeń sztuki żeglarskiej, którego towarzysze przezwali Ezopkiem.
— Och tak, miła Eufrozyno Teodorówno, liche tu życie. Nauka taka przemądra i trudna, że i przez życie całe jej nie nabędziesz, a nie wiedzieć też od czego zacząć, czy od owej nauki czy od języka. W Wenecyi zasię bracia nasi głodem przymierają — dają im wszystkiego po trzy kopiejki na dzień, jakże tu z tego wyżywić się i przyodziać; to też chodzą, aż wstyd: obdarto, prawie nago. Pozostawiają nas tu biednych iście jak bydło. A najcięższe mi to, że na morzu trapi mię zawsze choroba. Nie morski ja człowiek. Na śmierć się tu zamęczę, jeśli nie będzie nademną