Strona:Antychryst.djvu/386

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wygląd. Świetliki wśród krzaków laurowych płonęły jak świece pogrzebowe. Ciężki zapach magnolii przypominał balsamy, którymi namaszczano trupy. Jeden z pawiów utrzymywanych w willi, zbudzony głosami ludzkimi i szumem wioseł, wyszedł na schody terasu, rozpostarł ogon, grający brawami w blasku miesięcznym niby wachlarz, zdobny drogocennymi kamieniami i zakrzyczał żałosnym swym głosem, przypominającym głos płaczek pogrzebowych. Strumień fontanny spływał z wiszącej nad morzem skały po cienkiej i długiej jak włosy trawie i padał kroplami w fale morskie jako ciche łzy: rzekłbyś: tam w pieczarze nimfa jakaś opłakiwała swoje zmarłe siostrzyce. I cała owa posępna willa przypominała ciemne Elizeum, podziemny gaj, siedzibę cieniów, cmentarz zmarłych, zmartwychwstałych i umierających bogów.
— Czy uwierzysz pani? trzeci już rok łaźni nie zaznałem — rozwodził dalej Ezopek swe skargi przed Afrośką.
— Och i mnieby chciało się świeżych brzozowych winników i wiśniówki po łaźni — westchnęła Afrośka.
— Gdy skosztuję tutejszego ich kwaśnego wina, a wspomnę o wódce naszej, aż płakać się chce — jęczał Ezopek.
— A kawior solony — podchwyciła Eufrozyna.
— A solone jesiotry!
— A siomga biało-jeziorska!