Strona:Antychryst.djvu/280

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Gdy jeszcze w latach młodych do Moskwy z inną szlachtą przybyłem, do pałacu nas przywiedli do pocałowania ręki carskiej. Pokłon złożyłem przed wujem twym, carem Joanem Aleksiejewiczem, a gdy miałem pocałować rękę cara Piotra, taki na mnie strach padł, taki strach, że kolana się zatrzęsły, ledwie na nogach utrzymać się mogłem i odtąd zawszem takem myślał, że z ręki tej śmierć mię spotka!...
I teraz cały drżał ze strachu. Ale nienawiść silniejsza była od strachu. Począł mówić tak o Piotrze, iż Aleksemu zdało się, że Fedoska nie kłamie, przynajmniej nie całkiem kłamie. w myślach mnicha rozpoznał własne najskrytsze myśli o ojcu:
— Wielki, mówią, wielki hosudar! A w czem jego wielkość? Tyrańskim panuje obyczajem. Toporem i knutem oświeca. Ale na knucie daleko nie zajdziesz. I topor — narzędzie żelazne — nie wielka osobliwość — za dwie grzywny je dostaniesz. Wciąż tylko bunty i spiski śledzi. A tego nie widzi, że cały bunt z jego przyczyny. Sam on pierwszy buntownik. Burzy, wali, rąbie od ręki, a wszystko bez sensu. Co ludzi stracono, co krwi przelano! A złodziejstwa nie mniej. Ale krew nie woda — o pomstę woła. Wnet, wnet gniew boży padnie na Rosyę. Skoro pocznie się zamęt, wtedy wszyscy zobaczą od pierwszych do ostatnich, jaka nastanie siekanina, jakie głów strącanie, że tylko — szwyk... szwyk... szwyk...