Przejdź do zawartości

Strona:Antychryst.djvu/271

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Carewicz słuchał rad, ale nic nie postanawiał i żył z dnia na dzień, czekając zrządzenia Bożego.
Nagle wszystko się zmieniło. Śmierć Piotra groziła przewrotem nie tylko w losach Rosyi, ale i świata całego. Ten, który wczoraj chciał szukać schronienia między żebrakami, jutro mógł wstąpić na tron.
Niespodziani przyjaciele otoczyli carewicza, schodzili się, szeptali, zmawiali:
— Czekajmy, zobaczymy co się stanie?
— Co się ma stać, to nie minie.
— Przyjdzie kolej i na nas.
— Myszy żywe wloką kota zdechłego.
W nocy z pierwszego na drugi grudnia car czuł się tak chorym, że kazał wezwać swego spowiednika, archimandrytę Teodozego, spowiadał się i komunikował. Katarzyna i Menszykow nie wychodzili z pokoju chorego. Rezydenci zagranicznych dworów, ministrowie rosyjscy i senatorowie nocowali w komnatach Pałacu Zimowego. Kiedy rano przyjechał cerewicz dowiedzieć się o zdrowie cara, ten go nie przyjął, ale po nagłem milczeniu rozstępującego się tłumu dworaków, po ukłonach pochlebczych, po twarzach zbladłych, szczególniej macochy, Aleksy poznał, jak bliskiem było to, co zwykle wydawało mu się tak dalekiem, prawie niemożliwem. Serce w nim zamarło, duch zastygł w piersiach, sam nie wiedział z jakiego powodu — z radości, czy z trwogi.