Przejdź do zawartości

Strona:Antychryst.djvu/266

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ce nad wodą wieże, kopuły i dachy zatopionych budowli.
W dali na Newie naprzeciw twierdzy Petropawłowskiej ujrzał Mons kilka galer i statków.
Podjąwszy leżącą na podłodze długą żerdź, przywiązał do niej czerwoną jedwabną chustkę Naści, wysunął ją przez okno i począł nią machać, wzywając pomocy. Jedna z łodzi, oddzieliwszy się od innych, przerzynając Newę, zaczęła się zbliżać do zatopionego pawilonu.
Łódki towarzyszyły statkowi carskiemu.
Piotr przez całą noc pracował bez odpoczynku, ratując ludzi od wody i ognia. Jak prosty strażak pożarny drapał się na dachy płonących budowli, ogień osmalił mu włosy; omal nie został przytłoczony spadającą belką.
Pomagając w ratunku ubogiego mienia biedaków, stał po pas w wodzie cały zziębnięty. Ze wszystkimi razem cierpiał i wszystkim dodawał odwagi. Wszędzie, gdzie pojawił się car, tam robota kipiała tak dzielnie i zgodnie, ze przed nią ustępować musiała woda i ogień.
Carewicz znajdował się w jednej łódce z ojcem. Skoro jednak chciał mu w czemś pomódz, Piotr odtrącał tę pomoc, jakby z pogardliwem lekceważeniem.
Skoro pożar zgaszono i woda zaczęła opadać, car wspomniał, że czas powracać do żony, która całą noc spędziła w śmiertelnej o niego trwodze.