Strona:Antychryst.djvu/230

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wszyscyśmy podupadli. W pobożności chwiejemy się jako liść na drzewie. Nakłaniamy się ku różnym dziwnym naukom: jedni do rzymskiej wiary, drudzy do luterskiej ciągną, na obie nogi upadamy, ochrzczeni bałwochwalcy. Odwróciliśmy się od piersi matki Kościoła i szukamy piersi egipskich, cudzoziemskich, heretyckich. Jako ślepe szczenięta pełzamy na wszystkie strony, sami nie wiedząc, kędy dążymy.
W klastorze czudowskim Tomasz, cyrulik ikonoklasta, obraz cudotwórcy Aleksego Metropolity porąbał na sztuki, albowiem nie czci on ani obrazów Świętych, ani krzyża Pańskiego, ani relikwij, poczytując je za dzieła rąk ludzkich, w których niema siły Bożej. Nie wierzy też w dogmaty i tradycye Kościoła, nie wierzy w Eucharystyę! Ciało i krew Chrystusa, to dla niego tylko chleb i wino, błogosławione przez Kościół.
Stełan, metroplita razański, na owego Tomasza klątwę rzucił i władzy świeckiej go oddał, i spalił go na placu Czerwonym.
A panowie senatorowie metropolitę wezwali do Petersburga, aby się tłómaczył. Nauczyciela Tomasza, inlokokastę Twerytimowa, lekarza usprawiedliwili, a święty biskup został zbeszczeszczony przez sąd i z sali sądowej wygnany, z której wyszedł płacząc i mówiąc: »Chryste Boże! Zbawco nasz, Ty sam powiedziałeś, jako mnie wygnali i was wygnają. Ty sam Wszechmocny i wszystko wiedzący, widzisz, jako nieprawy jest ich sąd. Osądź ich sam«.