Strona:Antychryst.djvu/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

I podczas wyprawy prutskiej zaszła dziwna okoliczność: w chwili największego niebezpieczeństwa przed bitwą, car gotów był opuścić wojsko dla zebrania świeżych sił, a jeśli nie opuścił go, to jedynie z powodu, że nie mógł tego uczynić, bo drogi były przecięte. »Nigdy — pisał do senatu — odkąd rozpocząłem moją służbę, nie znajdowałem się w takiej desperacyi«. Znaczy to prawie to samo co: »wyszedł i zapłakał«.
Blümentrost mówił — lekarze wiedzą to nieraz o bohaterach, czegoby się nigdy nie dowiedzieli potomkowie — jakoby car nie znosił żadnego bólu cielesnego. Podczas ciężkiej choroby, poczytywanej za śmiertelną, wcale niepodobny był do bohatera.
»Jakoż to może być — rzekł przy mnie jeden rosyjski chwalca cara — aby wielki bohater tak się miał bać małej gadziny, karakona«. Gdy car podróżuje po Rosyi, to dla jego noclegów budują nowe chaty, trudno bowiem we wsiach rosyjskich znaleźć mieszkanie bez karakonów. Boi się także pająków i wszelkich owadów. Sama raz widziałam, jak na widok karakona zbladł i zatrząsł się cały, twarz mu się zmieniła, jakby ujrzał widmo lub jakiś cudotwór nadprzyrodzony; można by sądzić, że niewiele brakło, aby wpadł w omdlenie, jak lękliwa kobieta. Gdyby zażartować z niego, tak, jak on często z innych żartuje i puścić mu na gołe ciało z pół tuzina pająków i karakonów — możeby umarł na miejscu a hi-