Strona:Antychryst.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

z naszej braci ratuje się ucieczką, ale ja nie mogę. I nie wiem, co ze mną będzie, cioteczko miła. Niczego nie pragnę, tylko dajcie swobody i spokoju, albo puśćcie do klasztoru. I dziedzictwabym się zrzekł i zdala żyłbym spokojnie, uszedłbym do swej wioski, gdziebym do końca dożył.
— Dość, dość Piotrowicz. Toż car śmiertelny: wola Boża będzie, to umrze. Ot mówią, chorobę ma, konwulsyę, a tacy ludzie długo nie żyją. Daj Boże dokonanie; spodziewam się, że niedługo ono przyjdzie, poczekaj i dla nas lepsze czasy nastaną. Lud cię miłuje; za zdrowie twoje pije, zowie cię nadzieją rosyjską. Dziedzictwo cię nie minie.
— Co mi tam dziedzictwo. Zamkną mię w klasztorze. Jeżeli ojciec nie zamknie, inni to zrobią, jak Wasyla Szujskiego. Zrobią ze mnie mnicha. Ciężka moja dola.
— Cóż czynić mój sokole? Godzinę trza przecierpieć, aby żyć potem.
— Tylko, że ja cierpieć więcej nie mogę — zawołał carewicz z nagłym wybuchem i twarz mu pobladła — choćby jakibądź koniec! Niepewność gorsza od śmierci.
Chciał coś dodać, ale głos mu się załamał. Głucho zajęczał: O Panie! Panie! Oparł ręce na stole, twarz w dłonie schował, ścisnął głowę palcami i nie zapłakał, lecz cały skurczył się jakby od bólu nieznośnego. Całe ciało jego było szlochem wewnętrznym.