Strona:Antychryst.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

grzybie pogański. Niech przepadnie to miejsce, kędy stał przeklęty!
Stara wrona rozkrakała się.
— Baśnie babskie — beznadziejnie machnął ręką Aleksy — mało to słyszeliśmy proroctw; wszystko głupstwo.
Chciała coś odpowiedzieć, ale nagle spojrzała na niego swym ostrym kłującem wzrokiem.
— Cóż to carewiczu? Czemuż masz twarz taką? Chory, czy co? A może pijesz?
— Piję. Zmuszają do picia. Trzy dni temu przy spuszczaniu okrętu jak martwego mnie wynieśli. Lepiejby mnie być w katordze, albo w gorączce leżeć, aniżeli tam się znajdować.
— Trza ci było brać lekarstwa; chorobę byś sobie sprowadził; nie był byś na tym spuszczaniu, skoro wiesz, jakie przy tem ojca twego obyczaje.
Aleksy pomilczał; potem ciężko westchnął.
— Och! Maryuszka, Maryuszka! Gorzko mi. Już ze strapienia od siebie odchodzę. Gdyby siła Boża nie wspierała, człowiekby zdrowych zmysłów nie zachował. Chciałbym gdzieśkolwiek skryć się, gdzieś uciec od tego wszystkiego.
— A dokąd ujdziesz przed ojcem? Długą ma rękę; wszędzie znajdzie.
— Żałuję — ciągnął dalej Aleksy — że nie uczyniłem tak, jak radził Kikin, aby do Francyi ujechać, albo do cesarza. Tam żyłbym spokojniej aniżeli tu, dopókiby Bóg pozwolił. Toż wiele