Strona:Antychryst.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nie innych »młodzieńców rosyjskich« wysłany był dla dokończenia nauk za morze. Wraz z Glückem przyjechał do Petersburga z początkiem czerwca 1715 roku. Ukończył weedy Tichon lat 25; był rówieśnikiem carewicza Alexego, ale z wyglądu zdawał się zawsze jeszcze chłopcem. Za kilka dni z Kronsztatu odchodził okręt kupiecki, na którym mieli popłynąć do Sztokholmu.
Nagle wszystko się zmieniło. Petersburg, tak niepodobny do Moskwy, uczynił na Tichonie ogromne wrażenie. Całymi dniami błądził po ulicach, patrzał i dziwował się: nieskończenie długie kanały, szerokie perspektywy, domy na palach wbitych w toń trzęsawisk, zbudowane równymi szeregami wedle ukazu, »tak, aby żadna budowla nie była wznoszona ani za linią, ani przed linią«. Biedne lepianki wśród lasu i puszczy, kryte darnią na sposób czuchoński, pałace o sztucznej architekturze »pruską manierą«, posępne magazyny, składy, spichlerze, kościoły z dzwonnicami holenderskiemi — wszystko to było płaskie, banalne, powszednie, a pomimo to podobne do snu jakowegoś. Niekiedy w poranki pochmurne, w pomroce brudno-żółtej mgły zdało mu się, że cały ten gród wzniesie się w górę wraz z mgłą i jak sen się rozpłynie. W grodzie Kiteży to, co istnieje, niewidzialne, a tu w Petersburgu na odwrót, widzialne jest to, czego niema. Ale oba miasta zarówno widmowe. I znów zbudziło się w nim to osobliwe uczucie, którego dawno już nie do-