Strona:Antychryst.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Podbiegł Glück. Wiedział on, że Tichon cierpi na epilepsyę. Widząc go na wierzchu drabiny bladego i drżącego, rzucił się ku niemu i podtrzymując go w swych ramionach, pomógł mu zejść na dół. Tym razem atak go ominął. Nadszedł także Brüss. Obaj starzy ze współczuciem poczęli wypytywać Tichona. Ale ten milczał: czuł, że o tem z nikim mówić nie można.
— Biedny chłopiec — rzekł Jakób Wilimowicz do Glücka, odprowadzając go na bok. — Rozmowa nasza przestraszyła go. Wszyscy oni tutaj tacy; o niczem nie myślą, tylko o końcu świata. Zauważyłem, że ostatniemi czasy jakieś szaleństwo rozszerza się wśród nich jak zaraza. Bóg wie jak skończy ten nieszczęsny naród.
Po opuszczeniu szkoły, Tichon podobnie jak wszystkie dzieci szlacheckie powinien był wstąpić do wojska. Pachomycz umarł; Glück wybierał się do Szwecyi i Anglii z polecenia Brüssa w celu zakupywania nowych narzędzi matematycznych. Namawiał też do wyjazdu z sobą Tichona, który zapomniał już o swoich strachach dziecinnych, o przestrogach Pachomycza i z coraz większem zamiłowaniem oddawał się nauce matematyki. Zdrowie jego wzmocniło się; ataki się nie powtarzały. Właściwa mu zawsze ciekawość ciągnęła go do obcych krajów, które wydały mu się równie prawie tajemniczymi, jak niewidzalny gród Kiteży. Wskutek starań Jakóba Wilimowicza, uczeń nawigacji Zapolski w gro-