Strona:Antoni Ossendowski - Za chińskim murem.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Szanchaju, gdzie tylu mamy źle wychowanych i brutalnych mężczyzn.
— Ależ naturalnie, panie! — zawołał Amerykanin. — Do dzisiejszego wieczoru myślałem, że jest to zwykła kobieta, szukająca zarobku na naszym terenie. Teraz zmieniłem zdanie, gdyż widzę przed sobą artystkę i damę z towarzystwa.
— Dziękuję panu! — wyrwało się Maleckiemu.
Amerykanin ze zdumieniem spojrzał na niego, lecz nic nie powiedział.
Malecki powracał do domu na piechotę. Chciał się przejść, odetchnąć świeżem powietrzem i uporządkować wrażenia. Był w wybornym humorze. Wcale nie myślał o hrabinie, czuł tylko, że jutro będzie wolny, że zrzuci z siebie zmorę, gnębiącą go od kilku miesięcy. Widzial już siebie na pokładzie „Kobe-Maru“, samotnego, wolnego od hrabiny i febry. Będzie mógł nareszcie pozostać ze swemi myślami i zrobić plany na przyszłe życie w Polsce, chociaż miał o niej słabe wyobrażenie.
Ulicami sunęły samochody z powracającą z restauracyj i dalekich wycieczek publicznością europejską. Za niemi sunęły olbrzymie, wspaniałe samochody chińskich bogaczy, pędzących podobne do europejczyków, również niezdrowe i niemoralne życie. Ubrani w długie, białe jedwabne chałaty, Chińczycy obejmowali wystrojone chińskie kobiety gładko ucze-