Strona:Antoni Ossendowski - Za chińskim murem.djvu/218

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przykryte żółtą nieprzemakalną tkaniną. Mniejsze łodzie, o karbowanych czerwonych żaglach, miały ładunek, składający się z koszów, napełnionych olejem, brył sadła, zawiniętego w pęcherz; suszonych ryb, stosów krabów, ostryg i wiązanek ciemno brunatnych wodorostów. W odległości kilometra od przystani skończyły się szeregi handlowych żaglowców i kryp, przybywających tu czasami z daleka — z Lappy i Kwangczou; natomiast połyskiwać zaczęły długie szeregi papierowych latarek na mniejszych sampanach i łodziach.
— Wjeżdżamy do wodnego Kantonu! — oznajmił policjant i dodał: — 300.000 ludzi mieści się w łodziach na rzece. Tu upływa nieraz całe ich życie — od urodzenia aż do śmierci...
Gdy czółno Maleckiego wpłynęło do środka mrowia mniejszych i większych łodzi ze zbudowanemi na nich domkami lub szałasami z bambusowych prętów i słomy ryżowej, wydało mu się, że jest gdzieś na ożywionej, tłumnej ulicy Kantonu. Zewsząd rozlegały się głosy, okrzyki, śmiechy, nawoływania. Pluskały wiosła małych łódeczek-dorożek, przewożących mieszkańców od jednego pływającego domku do drugiego. Kręciły się wszędzie ozdobione barwnemi szyldami łódki przekupniów, na cały głos zalecających swoje towary; małe czółenka dziwacznej formy o maszcie z kołyszącą się na nim mosiężną