Strona:Antoni Ossendowski - Za chińskim murem.djvu/217

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

łej restauracyjki, tłumacząc to tem, że jeszcze za jasno i że z tego powodu muszą przeczekać gdziekolwiek, zanim zapadnie zmrok. Malecki wlał w swego olbrzymiego towarzysza niezliczoną ilość filiżanek herbaty i z niecierpliwością oczekiwał wieczoru.
Nareszcie zciemniało zupełnie. Policjant podniósł się.
Wkrótce byli przy brzegu, gdzie stały uwiązane do drewnianego pomostu łodzie do wynajęcia. Wzięli jedną. Policjant ujął w potężne dłonie wiosła, Malecki został przy sterze. Ruszyli śród ciemności. Łódka chyżo ślizgała się powierzchnią zatoki i sunęła bez szmeru. Wiosłujący przewodnik umiał widocznie skradać się nocami do podejrzanych dżonek, stojących długiemi szeregami przy brzegu Szamina, około piasczystych wydm Fati i wzdłuż samego prądu rzeki. W zatoce umocowane na dużych kotwicach lub przy pływających beczkach kołysały się wielkie krypy, popychane podczas żaglugi długiemi drągami przez schylonych robotników, jękliwie i żałośnie krzyczących dla dodania sobie sił. Krypy były naładowane koszami jaj kurzych i gęsich, lub klatkami z kurczętami i kaczętami. Tysiące tych drobnych istotek pokrywały niby śniegiem pokłady kryp.
Dalej kołysały się żaglowe dżonki ze stosami bambusów, trzciny cukrowej, worami z mąką, pierzem, muszlami, piętrzyły się bele bawełny i jedwabiu,