Strona:Antoni Ossendowski - Po szerokim świecie.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nagga podszedł do niej i ujął za ręce. Odrazu zauważył dwie ciężkie żółte obręcze, pobrzękujące na jej cienkich rękach. Olbrzym włożył do jednej z obręczy dwa palce i, szarpnąwszy, złamał ją. Tek wybuchnęła płaczem. Nagga uśmiechnął się pobłażliwie i, mrucząc łagodnie, wyciągnął z fałd skóry naszyjnik z muszli.
Tego, co się stało, Nagga nie przewidywał nawet. Oto Tek z piskiem i głośnym śmiechem rzuciła się mu na szyję, przytuliła głowę do jego piersi, poczem musnęła swemi ustami jego usta i, schwyciwszy klejnot, pobiegła do sadzawki przyglądać się sobie z tem nowem świecidłem. Gdy powróciła, przyniosła zdjętą z ręki drugą obręcz i podała ją mężowi. Nagga ryknął ze szczęścia i, rzuciwszy podarek wroga na ziemię, wdeptał go głęboko w ziemię i na to miejsce postawił swoją olbrzymią, owiniętą w skórę bawoła stopę.

Szczęście i spokój znowu zapanowały w zagrodzie pierwotnych ludzi. Nagga nigdy się nie oddalał od domu, a po nocach wstawał i obchodził, nadsłuchując i czając się, swoje posiadłości, broniąc swego skarbu od małego, a szybkiego, jak orzeł, człowieka z gór. Żeby nie było potrzeby wychodzić na łowy — Nagga z żoną schwytali dużo antylop, bawołów i bawolic, a także dzikiego ptactwa, które oswoili i trzymali przy zagrodzie[1].

  1. — Pan widzi — zawołał, opowiadający mi to p. Teofil Glacier, że kobieta istotnie jest główną dźwignią postępu i artyzmu! I do tego, panie, bez wyjątku, czy kobieta jest dobrą, czy złą. To jest dziwne, ale prawdziwe!