Strona:Antoni Ossendowski - Po szerokim świecie.djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Po pewnym czasie Nagga zauważył jednak, że Tek zamyśla się, nudzi się i już nie chodzi przyglądać się sobie w sadzawce; podpatrzył nawet, że usiłuje znaleźć obręcz, wdeptaną przez niego w ziemię. To go przejęło trwogą. Zrozumiał, iż powinien zrobić coś takiego, co mogłoby jej zaimponować. Tek miała dla niego szacunek tylko za naszyjnik, w którym było jej prześlicznie, i za ogień, którego pochodzenia nie rozumiała (zresztą, jak i sam Nagga) i przed którym nieraz padała na twarz. Jednak, wkrótce Nagga zaczął podejrzewać, iż ona ubóstwia ogień i szanuje jego — Naggę za to, że, posiadając ogień, może się przyglądać sobie w sadzawce wieczorem przy blasku ogniska, które rozniecało szczególne, mieniące się iskry w niektórych muszelkach z naszyjnika. Trzeba było coś robić nowego, aby ją zachwycić i przywiązać do siebie z nową mocą.
Nagga długo rozmyślał nad tem, aż wreszcie pewnego poranku znikł z domu. Tek nie wiedziała o tem, że w tej chwili, gdy ona stroiła się w swój naszyjnik, jej mąż drapał się na góry, dążąc do jeziora, otoczonego białemi skałami. Za pomocą ostrych kamieni i toporka wydłubał ze skał żółty metal i jął kamieniem rozbijać go na płasko, robiąc z niego szeroki pas. Gdy rozbił go w długą wstęgę, zaczął ostrym krzemieniem ozdabiać go rysunkami zwierząt i drzew. Pracował przez kilka dni, aż piękny pas był gotów. Mając go na sobie, schodził Nagga z gór, pewny siebie i szczęśliwy, lecz jakaż była jego rozpacz, gdy, zbliżywszy się do domu, dojrzał małego człowieka z gór. Stał przy Tek i wkładał jej na głowę połyskującą na słońcu koronę, ozdobioną skrzącemi się