Strona:Antoni Ossendowski - Po szerokim świecie.djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Roszkowski skierował się w stronę dwóch namiotów beduińskich, z czarnej wełnianej tkaniny.
Krzyknął zwykłe pozdrowienie:
— Salamu alejkum! Allah iketter khirek![1]
Z namiotów wyszło trzech Arabów i jeden europejczyk.
Po powitaniach europejczyk, który był podróżnikiem, zwiedzającym Saharę, zaprosił Roszkowskiego do swego namiotu.
Rozmowa toczyła się po francusku, gdy nagle podróżnik wspomniał, iż przybył tu z Polski.
Roszkowski drgnął i, bojąc się otrzymać odmowną odpowiedź, zapytał z drżeniem w głosie:
— Pan jest Polakiem?
— Tak, panie!
Roszkowski porwał rękę rodaka i do ust ją przycisnął:
„Jokka-kitaba“ poskutkowała, i po pięciu latach życia śród Arabów, Berberów i Beduinów, Roszkowski dopiero wtedy przerwał nieskończone rozmowy i wspomnienia z rodakiem, gdy przewodnicy, obróciwszy się twarzami na wschód, rozpoczęli swe modły poranne.



TRZY EPOKI.
(Nowela z krótką przedmową i jeszcze krótszym epilogiem).

Na południe prowincji Oran, już na granicy Sahary, tam, gdzie ostatnim wysiłkiem wylewa do

  1. Bądźcie pozdrowieni! Niech Bóg powiększy wasze mienie!