powalić. Myśląc, że chcą się borykać ze mną, na co nieraz w wolnych chwilach pozwalałem, krzyknąłem im po mandżursku „tsuba!“ (czyli — precz), lecz zamiast odpowiedzi, ściskali mnie coraz mocniej. Jeszcze nie zorjentowałem się, co zamierzają czynić, do chwili, gdy Chińczyk-robotnik podbiegł do mnie; zobaczyłem wtedy w jego ręku nóż; zamachnął się i uderzył, lecz trafił w książeczkę, którą przebił i lekko zadrasnął mi pierś. Szarpnąłem się z rąk napastników, a wtedy robotnik uderzył mnie nożem powtórnie, lecz trafił w lewą rękę i zadał dość głęboką ranę. Szarpnięcie się moje miało jednak dobry skutek. Trzymający mnie chunchuzi swojemi nogami oplątywali moje nogi. Gdym się starał wyrwać z ich rąk, zwolnili mi nogi. W mgnieniu oka zadałem z całej siły nogą cios robotnikowi, znowu zbliżającemu się z nożem. Z przeraźliwym krzykiem padł nawznak, wypuszczając nóż, i stoczył się z plantu. Napastnicy widocznie zmieszali się, bo, gdym szarpnął się powtórnie, prawa ręka moja była już wolna.
Uderzyłem jednego chunchuza, zbijając go omdlałego na ziemię i sam z rozmachu padając przez niego twarzą naprzód.
Trzeci z krzykiem zmykał. Wielkie to było szczęście dla mnie, gdyż, padając, wsadziłem nogę pod szynę kolejową. Straszliwy ból zmusił mnie do krzyknięcia i do — zemdlenia na parę minut, gdyż, jak się później okazało, wywichnąłem sobie staw w prawem biodrze. Jednak Chińczyk był widocznie tak nastraszony, że, nie oglądając się, uciekł.
Znalazł mnie wkrótce Szum z kozakami, ocucili mnie zapomocą wody z rowu, i dwóch kozaków poniosło mnie do wagonu, usadowiwszy na karabinach. Szum z dwoma żołnierzami związał obalonych przeze mnie Chińczyków
Strona:Antoni Ferdynand Ossendowski - Od szczytu do otchłani.djvu/86
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.