Strona:Antoni Ferdynand Ossendowski - Od szczytu do otchłani.djvu/84

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mistrz Szum poinformował mnie poufnie, że w okolicy zjawiły się znowu liczne bandy chunchuzów, a wywiad stwierdził, że wśród nich są przebrani żołnierze japońscy. Wziąłem to pod uwagę i poza teren robót nie wychodziłem, tem bardziej, że nie miałem żadnego towarzysza do polowania.
Bardzo mnie cieszył widok, jaki przedstawiał plac robót. Była to już prawdziwa fabryka, na której uwijało się około tysiąca ludzi. Dwie linje kolejki podwoziły drzewo, a domki, fan-tze, baraki i składy stanowiły całą osadę, wyrosłą w dziewiczym lesie, przy nikomu nieznanej wiosce Ho-Lin, która się zamieniła w przedmieście mojej osady węglowej.
Niedługo jednak sądzone mi było cieszyć się widokiem fabryki i życiem osady, stworzonej przeze mnie. Nikt nigdy nie wie tego, co go oczekuje jutro. Mnie się zdaje, że ta okoliczność jest najlepszą podstawą do optymizmu i altruizmu i pociągającą stroną życia, które przecież pozostaje zawsze zagadką.
Nigdy nie zapomnę słów jednego aresztanta, z którym siedziałem razem w więzieniu: ja — za rewolucję, on — za podpalenie domu swego wroga.
— Jutro nigdy nie jest podobne do dnia dzisiejszego — mówił. — Jeżeli dziś jest źle, to jutro już będzie łatwiej żyć. Gdy jutro będzie gorzej, to już dziś człowiek się przyzwyczaił trochę do ciężkiego życia, więc niebardzo będzie cierpiał od zmiany na gorsze. Jeżeli jutro będzie trochę pomyślniejsze, to wyda się ono wspaniałym dniem!
Ponurą wydała mi się wtedy ta filozofja człowieka, skazanego na długie lata więzienia, lecz miał on zupełną rację.
Pamiętam, jakgdyby to było wczoraj, jeden dzień brzemienny w następstwa.