Strona:Antoni Ferdynand Ossendowski - Od szczytu do otchłani.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dy, co umiem, i jak potrafię żyć! Tak wspaniałego życia, barwnego i pięknego, jakie ja sobie urządzę, nikt nie widział nigdy!
Zdumienie moje rosło. Skąd mogła się zrodzić w tym młodzieńcu ta dziwna żądza inteligencji i wiedzy dla używania?
— Czyżby pan chciał dojść do prawdziwego wykształcenia poto tylko, aby pędzić bogate i wesołe życie? — zapytałem, ciekaw odpowiedzi.
— Tak! — rzekł bez namysłu. — Widziałem w dzieciństwie pałace naszych potentatów fabrycznych na Uralu, do których nas nie wpuszczano. Już wtedy przysiągłem sobie, że będę miał jeszcze wspanialsze. Zrozumiałem jednak, że, będąc robotnikiem, najpierw nigdy nie dojdę do bogactwa, a powtóre, gdybym nawet doszedł, nie potrafiłbym z tego skorzystać. Postanowiłem więc uczyć się i stać się inteligentem najwyższego gatunku!
Mignęła mi podczas tyrady Kazika myśl, że samej inteligencji dla używania, o którem marzył skromny technik w lesie na Udzimi, nie starczy, trzeba mieć jeszcze wrodzone poczucie piękna — estetyki, czego nabyć nie można, nawet przy największym wysiłku. Nie wypowiedziałem jednak tej myśli, nie chcąc odbierać młodemu człowiekowi jego zapału do pracy i doskonalenia się, ponieważ wierzyłem, iż z biegiem czasu rozsądek i samo życie skierują jego marzenia w inną stronę, nie tak bezwzględnie egoistyczną.
Gdy Kazik spowiadał się przed nami ze swych zamiarów i dążeń, wtedy właśnie spostrzegłem coś, co mnie zastanowiło.
Podczas pełnej zapału mowy Kazika, pani Wiera nie spuszczała z niego oczu, a policzki jej płonąć zaczęły jeszcze bardziej. Od czasu do czasu przenosiła wzrok na