Strona:Antoni Ferdynand Ossendowski - Od szczytu do otchłani.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bezbarwną, jakgdyby znudzoną twarz męża, i wtedy jakiś bolesny uśmiech wykrzywiał jej usta, a oczy na chwilę gasły.
— Porównywasz? — pomyślałem.
— O wielkich rzeczach marzy się panu! — zawołała młoda kobieta. — Ale czy się uda?
— Tak! — rzucił Kazik jedno, krótkie słowo, a padło ono jak wyzwanie.
— Wtedy znajdzie sobie pan najpiękniejszą kobietę na świecie, najwspanialszą i najbogatszą, i weźmie ją za żonę? — pytała z filuternym uśmiechem.
— Najpiękniejszą i najwspanialszą — tak — odparł — ale nie najbogatszą, bo tego nie będę potrzebował.
Znowu uczyniłem spostrzeżenie. Oczy Kazika padły na twarz kobiety, objęły gorącym spojrzeniem całą jej postać i odbiegły w kąt pokoju. Pani Wiera nerwowym ruchem poprawiała włosy i śmiała się, jak mi się zdawało zbyt głośno i zbyt wymuszenie.
Już nic wątpiłem, że życie postawiło mnie oko w oko z przeżyciami i walką obcych dla mnie ludzi i że będę świadkiem różnych wypadków, być może drobnych i nawet śmiesznych, lecz stanowiących o szczęściu lub nieszczęściu tych trojga ludzi.
Myślałem, że mogliby pozostać nieznanymi dla mnie i obojętnymi, ci ludzie, wypadkiem związani ze mną wspólnością pewnych spraw, lecz los chciał inaczej.
Naszą kolejką tymczasem dostarczono mi cegłę, mogłem więc rozpocząć budowę pieca wpobliżu plantu. Roboty szły pomyślnie i szybko, dzięki wprawnym robotnikom chińskim, przysłanym mi z Charbina przez Tun-Ho-Sana.
Korzystając ze sposobności, często wychodziłem na polowanie. Za towarzysza miałem zawsze młodego ko-