Strona:Antoni Ferdynand Ossendowski - Od szczytu do otchłani.djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pod piece i wystawić je, drugi — zarządzić wyrąbywanie lasu i zwożenie drzewa do pieców.
Już przy tych pierwszych dyspozycjach swoich przekonałem się, że będę zmuszony przeprowadzić małą linję podjazdową od stacji Udzimi w głąb lasów, aby móc podwozić do pieców drzewo, gdy wyrąbiemy najbliższe działki leśne na koncesji. Tegoż wieczora, pisząc obszerny raport do Charbina i do sztabu armji, słyszałem stuk siekier Chińczyków, pracujących w lesie, krzyki robotników i głuchy łoskot padających drzew.
Trwała ta przygotowawcza praca przez cały tydzień, w ciągu którego oczekiwałem na odpowiedź co do projektowanej podjazdowej kolejki. W końcu tygodnia plac był wykończony i w jednym końcu jego wznosił się pierwszy piec. Właściwie nie był to piec w pełnym tego słowa znaczeniu. Był to stos, złożony z długich kawałów drzewa, z dwoma kanałami: jednym pośrodku, zrobionym z trzech mocnych palów, głęboko wkopanych w ziemię i pokrytych grubą warstwą gliny; drugim — z dwóch poziomo położonych na ziemi belek. Gdy stos był już wykończony, pokryto go szczelnie darniną, przysypano piaskiem i ziemią z gliną, ubito i podpalono od dołu; gdy się na dobre rozpalił i ze szczytu buchał nietylko dym, lecz nawet i płomienie, Kazik przykrył grubą darniną otwory obu kanałów. Od tej chwili drzewo w piecu tylko się tliło powoli, dystylując się i tworząc smołę, która paliła się, i węgiel — cel naszych zabiegów.
Gdy przyszła odpowiedź na mój raport, zapraszająca mnie do Charbina dla zestawienia kosztorysu kolejki, na placu wznosiło się już kilka „uralskich“ pieców węglowych, takich samych, w jakich spalono prawie doszczętu wszystkie lasy w fabrycznych obwodach gór Uralskich. Dla mnie, jako dla chemika i przyrodnika, taki sposób