Strona:Antoni Ferdynand Ossendowski - Od szczytu do otchłani.djvu/362

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie mam już ani serca, ani płuc, lecz tylko próżnię, którą pozostawiła po sobie żrąca rozpacz.
Przechyliłem się przez parapet. Ujrzałem pędzącą w wartkim biegu głęboką rzekę, uwięzioną w granitowych brzegach i skutą trzema mostami, przerzuconemi przez nią. Woda, pędząc ku morzu, rozbijała się o kamienne filary mostu, głośno i groźnie pluskała, uderzając z wściekłością w bloki granitu i tworząc wiry, pełne piany i chaosu ruchu.
Postanowienie przyszło odrazu. Przyszło i porwało do czynu, ostatniego i gwałtownego czynu.
Już oparłem się nogą o przepierzenie parapetu, aby jeszcze lepiej się przechylić i skoczyć z mostu do wody. Wiedziałem, że prąd i wiry porwą mnie i poniosą pod mostem, za którym o jakie sto metrów stały krypy, naładowane belkami i deskami; tam wtłoczą mnie pod czarne, śliskie kadłuby statków, zaplączą w całej sieci łańcuchów i sznurów kotwic i — wszystko będzie skończone, skończone na zawsze.
Jeszcze chwila i już spadałbym do wody, gdy nagle drgnąłem i obejrzałem się. Jakiś ubogo ubrany człowiek z przeraźliwym, pełnym rozpaczy krzykiem wdrapał się na parapet i skoczył do rzeki.
Nie spojrzawszy nawet, co się z nim stało, przebiegłem na drugą stronę mostu, gdzie wisiały przyrządy ratownicze, i zacząłem w pośpiechu zrzucać do wody duże kule korkowe i koło, obszyte nieprzemakalną tkaniną.
Gdy wszystko już wyrzuciłem do rzeki, spojrzałem nadół. Samobójca już się wynurzył z wody, bezradnie i bezładnie podnosił ręce i nagle wydał okrzyk. Zgroza i rozpacz bezgraniczna były w głosie tonącego człowieka. Jednak ujrzał płynące o jakie 10 kroków przed nim ratunkowe koło, zaczął doganiać je, z całej siły bijąc rę-