Strona:Antoni Ferdynand Ossendowski - Od szczytu do otchłani.djvu/338

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wałęsam się z więzienia do więzienia. Jeszcze mi 4 lata pozostało, lecz dałem sobie słowo mocne, aresztanckie słowo, że, gdy będę wolny, odnajdę samotną chatę w kniei i wezmę tę kobietę sobie za żonę! Będę pracował dzień i noc, zarobię dużo pieniędzy, przyjdę do nich do lasu i zapytam jej, czy chce być moją przed Bogiem i ludźmi, na dolę i niedolę, na to i tamto życie? Jeżeli powie, że chce, wtedy do nóg staremu padnę, oddam mu wszystko, co będę miał, i będę go błagał, aby mi ją oddał.
Antipow ciężko westchnął i dorzucił szybko:
— Jeżeli stary odmówi, przemocą, z nożem w ręku ją zdobędę...
Tak myśleli i czuli ludzie, zamknięci w brudnych celach, ponurych gmachach więziennych za wysokiemi murami, skuci kajdanami, strzeżeni, jak dzikie zwierzęta, przez żołnierzy i dozorców... Do tych zbiorników „kurzawy ludzkiej” wrzucano zarówno wielkich zbrodniarzy o rękach krwawych i myślach krwawych, jak i nieszczęśliwych, słabych ludzi i warjatów... Wszyscy żyli w wielkiej męce i tęsknocie, walcząc z potworem rozpaczy, nękani wspomnieniami o minionem i często bezpowrotnem życiu.
Wszyscy byli jednakowo nieszczęśliwi w obliczu nielitościwej tęsknoty, gdy cichemi, smutnemi głosami śpiewali najstarszą pieśń więzienną:

„Na bagnecie u żołnierza połyskuje“
„Gwiazda wschodnia“...

Jak echo mrocznej teraźniejszości, jak nowa męka, odpowiadały na wszystkie wspomnienia, łzy i utrapienia przeciągłe, obojętne okrzyki wart:
— Czuwaj! Czu-wa-a-aj!