kiemś podejrzeniem, obrażającem i ciężkiem... Dwoje ich tam było... Mąż i żona.
Antipow przerwał opowiadanie i zaczął chodzić po zagrodzie.
— On — wysoki, silny starzec, ona — młoda — ciągnął dalej. — Nie żyli z sobą w zgodzie. Kobieta widocznie kochała kogoś innego, a stary wyrzucał jej to bezustanku, z nienawiścią i okrucieństwem. Zaczynała się śmiać... źle! „Tak — mruczał, świdrując ją oczami — śmiałaś się do niego!”... Gdy chodziła milcząca, smutna i surowa — znowu źle! „Za tamtym tęsknisz?“ — pytał mąż i zębami zgrzytał w bezsilnej nienawiści. Złe, ciężkie miała życie ta kobieta z samotnej chaty w lesie! Widziałem to, chociaż o nic nie pytałem. Boć to nie moja sprawa! Każdy żyje tak, jak mu sądzono. Kobieta też nigdy się nie skarżyła. Nad życie pokochałem ją za jej dolę męczeńską, sierocą, za siłę, za dumę! Patrzałem w jej duszę, nie widziałem ani piękności jej, ani postawy! Na setkę mil dokoła nie było ani wsi, ani duszy bliskiej i przyjaznej! Tylko las i las! Z nim mogła tylko rozmawiać kobieta, jemu — skarżyć się! Lecz las słuchał w milczeniu i nie odpowiadał, a gdyby nawet zaczął mówić, — czyż człowiek potrafiłby zrozumieć jego mowę potężną? Ona... surowa i spokojna, sama jak las milcząca, z utajoną, nieznaną siłą, lecz o sercu łagodnem, rozumiejącem i czułem! Gdy kozacy wytropili mnie w tej chacie i zaczęli się dobijać do domu, ona ich nie wpuściła, dopóki nie wyskoczyłem przez okno... strzelać do kozaków chciała, ledwom ją wstrzymał... O nią się obawiałem!... Teraz wiem, że razem z nią obroniłbym się przed wszystkimi i przed wszystkiem, nawet przed życiem samem! Droższą i bliższą od matki rodzonej mi się stała! Znaleźli mnie kozacy zmarzniętego w lesie i od tego czasu
Strona:Antoni Ferdynand Ossendowski - Od szczytu do otchłani.djvu/337
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.