Strona:Antoni Ferdynand Ossendowski - Od szczytu do otchłani.djvu/321

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dział się, że go podejrzewam, i postanowił uwolnić się ode mnie. Myśląc, że jestem w szybie, spowodował wybuch przy wejściu. Część góry runęła i przysypała szesnastu robotników. Nie mogliśmy ich uratować — zginęli. Brat mój po tym wypadku znikł, lecz wyrok śmierci, wydany przez naszych towarzyszy, zawisł nad nim. Po paru miesiącach dowiedziałem się, że go złapano w jakiejś jaskini gry w Barguzinie[1] i zastrzelono. Widocznie brat mój miał dużo pieniędzy, bo stawiał ogromne sumy na kartę i hulał, jak miljoner. Przetrwonił diament, znaleziony przeze mnie i okupiony życiem 16-tu towarzyszy i jego własnem...
Umilkł, odetchnął głęboko i po chwili zaczął opowiadać dalej.

— Coś mnie ciągnęło do starego szybu... Miałem i mam przeczucie, że tam są złoża piasków diamentowych, lecz nie zdążyliśmy dotrzeć do nich... Długo borykałem się sam z sobą, lecz nie mogłem wytrzymać i pojechałem znowu na Khamar-Daban. Zanocowałem wpobliżu zawalonego szybu, a nad ranem, zabrawszy ze sobą potrzebne narzędzia, poszedłem. Dzień był dżdżysty, wiatr wył w wąwozach i szczelinach gór. Nareszcie doszedłem do miejsca porzuconych robót. Ujrzałem nasze dawne szałasy i niezarośnięte jeszcze ścieżki, przez nas wydeptane. Gdy podchodziłem ku wejściu do galerji, zdaleka już uderzyły mnie jakieś niewyraźne głosy i nawoływania. Pomyślałem, że jakaś partja rozpoczęła tu pracę poszukiwania złota, zwabiona naszem powodzeniem w tym wąwozie. Jednak, obszedłszy całą okolicę, nikogo nie spotkałem. Wtedy począłem się zbliżać ku wejściu do szybu.

  1. Miasto nad brzegiem Bajkału.