Strona:Antoni Ferdynand Ossendowski - Od szczytu do otchłani.djvu/311

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Uważałem ich za manjaków, których wytworzyło życie więzienne, i dziwiłem się zawsze szczerze, dlaczego takich nieszkodliwych i poczciwych dziwaków trzymają za kratami?
Zdarzało się nieraz, że policja, schwytawszy takiego „bibljotekarza“, który uciekł z więzienia, przyprowadzała go do urzędu, sporządzała protokół i, oddając go aresztowanemu, mówiła:
— Pan widzi, że jesteś pan złapany? Proszę więc teraz iść do więzienia i oddać ten protokół. Trudno! Takie prawo!...
„Bibljotekarz“ wstydliwie się uśmiechał, kłaniał i wychodził. Szedł przez całe miasto, gapił się przed wystawami sklepów, ale wkońcu dotarł do więzienia i, po oddaniu protokółu, szedł albo do celi, albo do bibljoteki, co nie przeszkadzało mu pewnego dnia znowu „wylecieć“ poto tylko, aby w innem więzieniu ustawiać podług swego systemu książki na półkach i przemyśliwać nad nową ucieczką, niewiadomo dokąd i niewiadomo poco.
„Bibljotekarze“ zawsze czują pociąg nieprzeparty do ludzi nabożnych i do kwestyj religijnych. „Bibljotekarz“ Szutkow nie stanowił wyjątku.
Szczególnie był zaprzyjaźniony z trzema aresztantami; Gruszką, Nikołowem i Biełousem. Zawsze chodzili razem na przechadzkę i cichemi, poważnemi głosami roztrząsali najważniejsze zagadnienia wiary i kultu. Nigdy żadnych kłótni pomiędzy nimi nie było, chociaż, jak się okaże, byli to ludzie zupełnie różnych poglądów. Widocznie, umieli prowadzić rozmowy zasadnicze i zapatrywać się na rzeczy z teoretycznego punktu widzenia, co nieczęsto zdarza się nawet śród bardzo wykształconych ludzi. Do siebie zwracali się w wyjątkowo